wtorek, 30 listopada 2010

Moskwa jest pewna, że Łukaszenka powróci do kursu prorosyjskiego

Zeszłego tygodniu w Rosji dość słabo komentowano kampanię prezydencką na Białorusi. Swą postawę do wyborów znowu wyraził Dmitrij Miedwiediew, a jednocześnie Kreml zakazał swoim urzędnikom kontaktowania się z Aleksandrem Łukaszenką. Zarazem politycy rosyjscy uważają, że Aleksander Łukaszenka nie ma alternatywy dla wschodniego wektora polityki, ponieważ cytując jednego z ich: „wszystko, co może dać mu Zachód to kamera Miłoszewicza”.

Tym razem Dmitrij Miedwiediew użył Twittera, żeby wypowiedzieć się na temat wyborów na Białorusi. Lakoniczny komentarz nie zawierał żadnych wielkich sensacji. Miedwiediew powiedział, że poważnie odnosi się do białoruskich wyborów, ale jednocześnie odesłał do swego wideoblogu z 3 października, w którym w bardzo krytyczny sposób wypowiadał się o władzach białoruskich.

Jest to akurat ten przypadek, kiedy działania publiczne są o wiele mniej wyraziste niż niepubliczne. A mianowicie - tydzień temu po cichu zakazano urzędnikom rosyjskim spotykać się z Aleksandrem Łukaszenką. Z tego powodu prezydenta białoruskiego podczas swej wizyty w Mińsku zignorował minister spraw zagranicznych Rosji Sierhej Ławrow. Poseł rosyjskiej Dumy Państwowej Konstantin Zatulin nazwał ten zakaz całkowicie logicznym. Zadeklarował:  

„Ławrowowi było by niewygodnie, jeśli by go postawiono przed koniecznością słuchania krytyki swego kierownictwa ze strony Łukaszenki bez możliwości jakiejkolwiek odpowiedzi na to.”

Tak więc kierownictwo Rosji uświadamia, że każde spotkanie z urzędnikami rosyjskimi daje prezydentowi Białorusi szansę upubliczniać swoją pozycję w dwustronnych dyskusjach i przez to nabierać dodatkowej popularności podczas kampanii wyborczej. Według prasy rosyjskiej, zakaz kontaktów urzędników z liderem Białorusi będzie działał co najmniej do 19 grudnia.

Ale fakt, że takie kontakty odnowią się też nie podlega wątpliwości. W Rosji, zdaje się, są pewni tego, że z czasem Aleksander Łukaszenka jednak powróci do kursu prorosyjskiego w swojej polityce zagranicznej. Ekonomista i publicysta Michał Dzialahin w zeszłym tygodniu napisał artykuł, w którym zapewnia:

„Przy wszystkich eskapadach, prezydent Łykaszenka rozumie – wszystko, co może dać mu Zachód to kamera Miłoszewicza. Zarówno jak i Husajn, był on przez pewien czas przyjacielem USA, ale demokracje zachodnie, nie chcąc walczyć jedna z drugą, muszą wrogów spoza granic swojego kręgu poświęcać, jak tylko zaistnieje taka potrzeba”.

Obserwując kampanię przedwyborczą, prasa rosyjska podkresla, że władze białoruskie dość skutecznie próbują stworzyć przynajmniej iluzję jej demokratyzacji. Ten sam Michał Dzialihin zauważa, że te wybory "ku wstydowi naszych agitatorów i propagandystów już wyglądają bardziej demokratycznie niż rosyjskie, a przynajmniej jeżeli chodzi o  swobodę rejestracji kandydatów.”

Sam fakt, że Aleksander Łukaszenka postanowił nie stwarzać przeszkód dla rejestracji kandydatów opozycji, obserwatorzy rosyjscy zaliczają do jego plusów. Portal Regnum w artykule dotyczącym wyborów białoruskich zaznacza, że „dla większości kandydatów, którzy nie mają ani finansowych, ani ludzkich zasobów, aby nadal uczestniczyć w kampanii, rejestracja stała się przyjemną niespodzianką w wyniku której zniknęła dodatkowa możliwość mówienia o dyskryminacji ze strony reżimu”.

„Niezawisimaja gazeta” zaznacza, że część kandydatów opozycji pojawiając się przed kamerami, dyskryminuje sama siebie – jako przykład przywodzi się siedmiominutowy występ Dźmitryja Wusa. Z tego powodu politolodzy i dziennikarze rosyjscy nie oczekują jakichś zbyt głośnych sensacji dotyczących organizatorów niesankcjowanej akcji na placu Październikowym – słowem CKW ograniczy się z uwagami kierowanymi do niektórych kandydatów na prezydenta, żeby tylko ich ilość się nie zmniejszyła.

Jak zaznacza autor artykułu na portalu Regnum: „obecnie dla Łukaszenki najważniejszym jest zachowanie jak największej ilości pretendentów, żeby wybory wyglądały na demokratyczne. W ideale mógłby on zaryzykować i przeprowadzić całkowicie przejrzyste wybory, składające się z dwóch tur, po czym ich legalność nie wywołałaby żadnych wątpliwości”. Jednak dalej podkreśla autor: „Łukaszenka nie zgodzi się na taką awanturę, bo trzeba by było zrezygnować z własnych ambicji oraz przyznać, że wspiera go niecałkowita większość Białorusinów, poza tym ciężko jest prognozować, jakie działania w tej sytuacji podejmie nomenklatura.”

29 listopada 2010, 11:18, Віктар Дзятліковіч, Radio Svaboda.

Artykuł można przeczytać tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz