piątek, 15 października 2010

Kto nie lubi Łukaszenki, ten nie będzie miał dzieci?

Dzisiaj do wiceszefa zarządu administracji rejonowej została nagle wezwana wychowawczyni jednego z najlepszych domów dziecka typu rodzinnego w Bobrujsku*. Przyczyną wezwania stał się jej aktywny udział w pikiecie, na której zbierano podpisy poparcia dla potencjalnego kandydata na prezydenta Andreja Sannikaua.

"Dali mi do zrozumienia, że jeżeli nadal będę uczestniczyć w tych pikietach, to mogą mi odebrać dzieci. Kiedy spytałam się ich jakim prawem mogą to zrobić, odpowiedziano mi że jestem pracownikiem państwowym, a zatem mogę zbierać podpisy tylko na jednego kandydata. Kiedy zbieram podpisy na kandydatów opozycyjnych, w państwie powstaje pytanie, czy prawidłowo wychowuję dzieci."


Warto zaznaczyć, ze do tej pory państwo nie miało pretensji do tego domu dziecka: w mieście jest on jednym z najbardziej poważanych, wychowuje się tam 12 dzieci, a samą opiekunkę nie raz stawiano za przykład i zapraszano, aby mogła podzielić się doświadczeniem.

A teraz te dzieci, które poznały rodzinne ciepło, sa znowu narażone na sieroctwo i przebywanie w państwowym domu dziecka, gdzie nie ma miłości, rodzicielskich pieszczot, ale jest za to "poprawne" rozumienie tego, na jakiego kandydata trzeba złożyć podpis.

"Wciąż jestem w szoku i zmieszana."

- mówi kobieta-

"Nie wiem co robić dalej. O siebie się nie boję, pracę w najlepszym wypadku sobie znajdę, ale co będzie z dziećmi? Teraz jesteśmy wielką szczęśliwą rodziną- i jak one przetrwają, kiedy to wszystko się zawali? Prawdopodobnie muszę zrezygnować z pikiet."


Kobieta prosiła, by nie zdradzać jej imienia- co by nie "drażnić psów".

"A potem być może wszystko się ułoży. Jednakże urzędnicy, którzy mówili do mnie dzisiaj, nie robili tego z własnej woli-na nich tak samo naciskają z góry. Do tego czasu mieliśmy doskonałe stosunki."

*

A oto co opowiedziała Swiatłana Abramnikowa, pracownica  Białoruskiej Fabryki Opon «Belszyna», członkini Grupy Inicjatywnej Witala Rymaszewskiego.

"W ubiegłym tygodniu zostałam wezwana do gabinetu wicedyrektora pracy ideologicznej. Kiedy przyszłam, na stole leżała już moja historia zatrudnienia i karta rejestracyjna. Był zainteresowany, czy dobrowolnie wstąpiłam do Grupy Inicjatywnej Rymaszewskiego czy mnie przymuszono. Odpowiedziałam, że dobrowolnie. Potem spytał mnie o moją sytuację rodzinną, czy posiadam dzieci w wieku szkolnym. Powiedziałam mu wszystko. On powiedział:
-Obydwoje jesteśmy członkami partii, ale ja należę do "Białej Rusi", a Pani do Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji, a to nie jest zgodne z tym, że pracuje Pani w państwowej instytucji.
Posiada Pani rodzinę, dzieci... I jak będzie Pani żyć dalej, kiedy skończy się umowa z Panią?
Ogólnie rzecz biorąc, chylił się ku temu, że wyląduję na ulicy."


Podczas rozmowy ideolog poprosił Swiatłanę o zaświadczenie uczestnika Grupy Inicjatywnej, obrócił w rękach i podał sekretarce, aby zrobiła kserokopię.

"A potem do mnie mówi: niech Pani jedzie do domu, ja zadzwonię : przyjedzie Pani i napisze odmowę udziału w Grupie Inicjatywnej. Ledwo przeżyłam ten dzień. Zatelefonowałam do naszego koordynatora, a on mnie uspokoił i obiecał, że podejmie działania. Potem się dowiedziałam, że Rymaszewski zadzwonił do naszego ideologa, i ten obiecał, że nie będzie się już mnie czepiał."


*miasto w środkowej części Białorusi, obwód mohylewski (przyp. tłumacza)

14 października 2010, 12:37, Дзмітрый Растаеў, by_politics, Nasza Niwa.

Artykuł można przeczytać tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz