sobota, 9 lipca 2011

Specsłużby zastraszają mieszkańców Brześcia, po to by nie brali udziału w protestach

W trakcie mijającego tygodnia w mieszkaniach brześciańskich administratorów grupy "Rewolucja poprzez sieć" na portalu Vkontakte, Jauhiena Skrabca i Siarhieja Aleksiewicza dokonano rewizji. Jako podstawę prawną do przeprowadzenia przeszukania, milicjanci i funkcjonariusze w cywilu przedstawiali nakaz rewizji w ramach śledztwa dotyczącego podpalenia Domu Sprawiedliwości, do którego doszło 15 maja w Mińsku.

Z obu mieszkań zabrano komputery, elektroniczne nośniki informacji, dokumenty i wizytówki.

Presja na aktywistów wywierana jest już nie od dzisiaj. W przededniu akcji 3 lipca, pod domem Jauhiena Skrabca dyżurowały dwa samochody z funkcjonariuszami milicji. W ten sam sposób próbowano zatrzymać w domu szesnastoletniego Siarhieja Aleksiewicza, jednak aktywiście udało się wówczas uciec. Został zatrzymany jeszcze tego samego dnia na placu Lenina.

Próbę zatrzymania Siarhieja Aleksiewicza 6 lipca, podczas kolejnej milczącej akcji w Brześciu, udało się zarejestrować kamerą. Nagranie pojawiło się w wielu miejscach w internecie.

Widać na nim, jak przechodnie usiłują odciągnąć od funkcjonariuszy ubranych po cywilnemu, chłopaka który zwyczajnie idzie ulicą. Podczas tej przepychanki nieznany człowiek zerwał korespondentowi "Gazety Brzeskiej", Stanisławowi Korszunawowi, odznakę dziennikarską, a młodemu chłopakowi, który całe zdarzenie nagrywał, groził rozbiciem głowy.

Aktywiści są zdania, że rozpoczęta wobec nich sprawa podpalenia Domu Sprawiedliwości to tylko pretekst do przeprowadzenia rewizji i rekwizycji sprzętu komputerowego. Jednak sprawa ta nabrała nowego charakteru po tym, jak środowiska demokratyczne Brześcia dowiedziały się o zdarzeniu do którego doszło w rodzinie Mikałajewych.

Ojciec rodziny, Aleksander Mikałajeu poinformował, że ani on, ani nikt z jego bliskich, nie angażowali się w działalność jakiejś partii lub ruchu. Dodał, że to co się wobec nich stosuje wprawia ich w szok i zakłopotanie.

Aleksander Mikałajeu powiedział, że wieczorem 3 lipca jego syn Ihar, wraz z matką i przyjaciółmi szli ulicą. Nagle funkcjonariusze po cywilnemu przystąpili do zatrzymania chłopaka, jednak nie udało im się to w wyniku sprzeciwu matki Ihara i jego przyjaciół. Po powrocie do domu, okazało się, że ich mieszkanie jest obserwowane przez funkcjonariuszy ubranych po cywilnemu. 5 lipca, o godzinie 14:30, zapukano do drzwi rodziny z nakazem rewizji.

Aleksander Mikałajeu: "Pojawiło się 4 ludzi po cywilnemu i dzielnicowy. Weszli, a następnie pokazali nakaz rewizji mieszkania. Zacząłem czytać ten dokument. Była tam informacji, że rewizja ma związek z wydarzeniami 15 maja w Mińsku w Domu Sprawiedliwości. Tam ktoś coś podpalił, nie wiem. No i nasz syn okazał się być jednym z podejrzanych w związku z tym zdarzeniem. Ja im mówię, że mój syn nie był w Mińsku już kilka lat. Ale jeden z funkcjonariuszy powiedział, że 'prawdopodobnie pana syn jest jednym z organizatorów tego zamachu, nie musiał być w Mińsku. Mógł stąd kierować tą terrorystyczną akcją'. Mieszkanie przeszukiwali dwie i pół godziny. Na pytanie po co zabierają komputery opowiedzieli: 'żeby poszukać planu Domu Sprawiedliwości i planu jego podpalenia'.

Po tych wydarzeniach mój syn postanowił wyjechać za granicę, ponieważ przygotowują mu tutaj zarzut "kierowania grupą terrorystyczną', czy jak to można nazwać, sam nie wiem."

Aleś Bialiacki, przewodniczący centrum obrony praw człowieka "Viasna" uważa, że to "jawne prześladowanie polityczne. Oczywistym jest, że te osoby nie mają żadnego związku z tym podpaleniem. Te zarzuty są grubymi nićmi szyte. Wszystkie prześladowania są zupełnie bezpodstawne. Jeśli nawet przyjrzymy się dokładnie wszystkim tym akcjom, to nigdzie tam nie znajdziemy śladów przestępstwa, ani ze strony uczestników ani organizatorów. Sposób przeprowadzania akcji nie podpada pod żaden paragraf. To co się dzieje, to czystej wody polityczne prześladowanie".

9 lipca 2011, 13:16, Radio Svaboda

Artykuł można przeczytać tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz